Zamknij

Co łączy Pastwę z Dołęgą-Mostowiczem, czyli o różnicy pokoleń słów kilka

20:20, 11.10.2017
Skomentuj Z białymi kablami z uszu, niedostępni dla świata... Fot. fotolia Z białymi kablami z uszu, niedostępni dla świata... Fot. fotolia

Obserwuję to młode pokolenie, porównuje z moim i coś mi tutaj „nie styka”. Jakże ono jest od nas inne, jakieś dziwne. Czy to możliwe, że w przeciągu kilkunastu lat tak się wszystko wywaliło do góry nogami? A może nic się nie wywaliło, tylko po prostu zmieniło?

Chodzą z tymi grzywami w oczach, zgarbieni, powywijani jak po osteoporozie, z białymi kablami z uszu, aż po mostek, nic nie słyszą, nie patrzą pod nogi, wyłączeni, niedostępni, offline dla świata realnego.

Na przystanku stoją oparci o słup albo wiatę, z tymi spodniami opuszczonymi do połowy majtek, ale uwaga, spokojnie, pasek jest! Z tym, że w połowie pośladków, dociśnięty tak, żeby galoty nie spadały w kolana. Widzę to i myślę: Jezu nerki na wierzchu, owieje ich! No i czy to w ogóle jest wygodne? Czy „tam” im w ogóle krew dochodzi? To może być niebezpieczne! Bez sensu taki ubiór, ten pasek na pewno pije w tyłek jak się siedzi. A może oni nie siedzą? Tzn. nie siadają. Hmm. Nie, no siedzą, tzn. siadają, przecież chodzą do szkoły. Z tym, że jakby siedzieli prosto, ma się rozumieć: 1.proste plecy, 2.dłonie na blat, 3.nogi nie wystają poza ławkę, to naturalną koleją rzeczy byłoby, że spodnie ściągną im slipy obnażając „przedziałek”. Klasyczny dekolt hydraulika. Hmm. Nie! To na pewno tak nie jest. Oni nie siedzą! Tzn. nie siadają. Oni leżą, leżą w tych ławkach, ale sięgają do blatu, bo od najmłodszych lat tak leżą przed komputerami i sięgają do myszki, więc mają naturalnie wydłużone kończyny górne. Uf. Wyjaśnione.

Trochę lepiej z ich ubiorem jest na zakończenie roku, bo pojawia się stajlisz garnitur, rodzice kupili na Allegro albo poszedł z matką do New Yorker’a marudząc przy tym w przebieralni „no weź mi przestań kazać się obracać”, „takie szerokie nogawki? To wiocha”, „nie, nie piją mnie w krok, tak się teraz nosi, nic się nie znasz”. Oczywiście cały czas na „ty”, czasami tylko przeciągane „mamooo”. W końcu ubiorą ten garnitur, wszak do tego trampki, ale przynajmniej nerki mają zasłonięte. Cieszę się, bo tego jednego, jedynego dnia ulice wyglądają tak jakoś piękniej, gustowniej, przypominają mi moją drogę do szkoły, w mieście rodzinnym, ukochanym Świeciu, na linii Sienkiewicza-Kościuszki. Wtedy to, pierwszego września, ulica była na biało granatowo, w niedzielnych butach i uczesana na gładko. Ach.

Dalej patrzę. Dziewczynki, dziewuszki, kobiety? Trudno teraz ustalić ile mogą mieć lat, włosy rozpuszczone, pofarbowane, niby rysy jeszcze młode, ale w pełnym makijażu, więc nie mam pewności czy to stara maleńka, czy młodo wyglądająca stara. Brzmi śmiesznie, ale uwaga: jak się któryś dorosły pan pomyli i dokona z dziewczynką vel kobietą wspólnych czynności pościelowych, to już tak śmiesznie nie jest, a konsekwencje mogą być poważne. Wtedy to taki „oszukany” delikwent będzie się modlił, żeby skończyło się tylko dostaniem po mordzie od jej ojca niż w prokuraturze.

Teraz szkoła, tj. uczęszczanie do szkoły – w podstawówce jeszcze do niej chodzą, bo muszą, tym bardziej, że zwariowane matki walczą jak lwice o swoje „biedne” pociechy, o każdą ocenę, o zamykaną szatnię, o szkolny sklepik i o to, żeby na pewno pojechały na ciekawą wycieczkę, mimo, że pojadą dopiero za kilka miesięcy. Marudzą, że szkoła nie wychowuje, ale same wychowywać nie dadzą. Walczą matki-lwice, pomagają, wyręczają a lwiątka z dnia na dzień tracą instynkt samozachowawczy. A prawda jest jedna i powszechnie znana: wykastrowany kot nie złapie myszy. Ot co.

Po szkole wożą tłumnie swoje pociechy na dodatkowe zajęcia, zapychają parkingi, bo przecież każdy królewicz musi mieć swoją prywatną karetę, później stoją gromadnie matki-lwice-kamerdynerzy na tych parkingach, kwitną tam z półtorej godziny i czekają na swoje orzełki, sokoliki, o jenki, ciuciu muciu. Każda albo się przechwala i gada jedna przez drugą albo łapią wspólny temat i obgadują szkolnych nauczycieli, co nie przeszkadza im nadal gadać jedna przez drugą. A ten to, a ten tamto, no jak to, no jak to! Klasyczny dzień świra. No i wożą te dzieciary, i marzną. Ale pochwalić się w rodzinie i kolegom w pracy, że balet, że pianino, że judo – bezcenne.

Rosną lwiątka z wygłaskanym futerkiem, mamusia się postarała, samodzielnie wylizała, włos bez skazy! Nie to, co u nas: była fala wszawicy w szkole, to była, każde dziecko łeb w wodę z octem, na to folia, popiekło, pośmierdziało i po wszystkiemu. Normalka, bez paniki. Swoją drogą musiałabym zapytać się mojej wspaniałej polonistki – pani Sabiny Janiszewskiej czy „popiekło, pośmierdziało” mogę napisać razem. Do teraz czuje wyrzuty sumienia nawet jak źle postawię przecinek – tak bardzo mi imponowała.

Wracając do tematu. Idą lwiątka do szkoły średniej (pomijam etap gimbazy, bo to już zupełnie odmienna planeta) i co? Czapki z głów, nadciągają orły, sokoły, właściciele wszechświata i swojego losu, dorośli pełną gębą, robią sobie co chcą. Punktualność – daj spokój, odrabianie lekcji – daj spokój, czytanie lektur – weź mnie nie rozśmieszaj. Nawet sami sobie usprawiedliwiają nieobecność. Jestem to jestem a jak mnie nie ma, to też nie twoja sprawa – szkoło.

Kończą szkołę średnią, zdają matury na te swoje procenty i rusza w świat złota fala idealnych. Trudno się nawet dziwić, że tak o sobie myślą skoro najpierw matka im to wciska, matka, bo ojciec manager nie wie, że ma dzieci, a potem uniwersytety i szkoły wyższe proszą ich, zapraszają, całują w d…. przyjdźcie do nas, u nas jest fajnie, gwarancja praktyk w zagranicznych firmach, gwarancja stażu po studiach, no i mamy własne kino na terenie kampusa i parking na wasze auta od rodziców.

Jest sobota w południe, piękne, jesienne słońce, mam przerwę w zajęciach na Uniwerku Gdańskim, Wydział Prawa zaczyna się zapełniać, podjeżdżają młodzi i piękni. Burzą mi tą piękną chwilę pustymi gadkami, niszczą mi mój azyl. Śpiewam w myślach Elektryczne Gitary „i co ja robię tu uuuu, co ty tutaj robiiiisz”. Czas więc stąd wiać, skorzystam jeszcze z ubikacji, żeby nie wychodzić w trakcie zajęć, co młodym pięknym jest obce, no bo przecież skoro chce im się siku podczas wykładu, to wychodzą i już, przecież nie będą trzymać. Helo!?! Mamulcia pozwalała siusiać zawsze i wszędzie, to siusiam, trzymanie jest niezdrowe. Staję więc z ławki, docieram do WC… o nie! Tam też są! Nasze złotka, gwiazdeczki. Okupują kibel, bo trzeba się poprawić przed wykładami. Z drugiej strony fajnie, bo wchodząc po nich do kabiny bucha zapach świeżo pryskanych perfum. Czasami zostaje taki drętwy smak na ustach i zapach w nozdrzach, ale to i tak miłe. Opium nie używają. Trudno tylko dopchać się do umywalki.

Kończą studia, bo skończyć muszą, jest ich za mało, uniwerek by się nie utrzymał, gdyby uczciwie ich oceniali. Nie to, co u nas: co drugi wykładowca dla zasady oblewał na pierwszym terminie 2/3 roku, ale za to jaki człowiek był dumny jak się znalazł w tej 1/3. Ile wiedzy posiadł. Ach. Serce roście!

Ruszają w świat złote lwiątka. Zaczyna się walka korporacji o tych pięknych i wspaniałych. Już nawet powstają nurty filozoficzne jak tu zachęcić milenialsów do pracy. Całe zespoły nad tym myślą, debatują, czy może poprawić jakość sztucznej trawki w relaxroomie, żeby chcieli pracować u nich, a może darmowe jabłka w każdy piątek, to już przeżytek i powinny być banany, a może kawa i soczki to podawać im dożylnie, żeby nie musieli wstawać. Co tu zrobić, żeby chcieli pracować. Ludzie! Do cholery! Nie chcą, to niech nie robią! Przestańcie ich prosić.

Głowa mi pęka. Zadaję sobie pytanie, czy ten świat oszalał czy może wół zapomniał jak cielęciem był? A może warto uwierzyć Kombi, że każde pokolenie ma własny czas. Że to naturalna kolej rzeczy. Swoją drogą pewnie dostałabym „na kapę” od kochanej pani Sabiny, za to „że” na początku zdania, ale to chyba nie takie znaczące przewinienie jak zaczynać zdanie od „więc”. Proszę mi więc wybaczyć.

Wracając do lwiątek, złotek, milenialsów. Czy należy ich zrozumieć? Zaakceptować tą znaczącą odmienność od wpojonych nam zasad? Trochę mnie to wkurza, ale chyba tak. Zmiany w obyczajowości są rzeczą normalną. Pewnie i pożądaną. Znaną nie tylko teraźniejszym czasom. Bo przecież już Dołęga-Mostowicz obserwował i opisywał różnice pokoleń. Obecnie - zarzuty, że panicz miał nie tak zapięty surdut albo że to skandal, że panienka chadza z paniczem pod rękę a nie są jeszcze „po słowie”, są nawet dla mnie zabawne. Takie to przecież niegodziwe, hihi. Pod rękę z kawalerem, oj.

Wygląda na to, że cechy natury ludzkiej są niezmienne a różnice pokoleń stałe. Zawsze starzy będą narzekać na młodych, a młodzi nie będą rozumieć starych. Zawsze to, co robią młodzi starym będzie się wydawać zbyt swawolne, lekkomyślne i nieodpowiedzialne, a młodym, to, co mówią starzy za nudne, czepialskie i staromodne. Tak jest i będzie, na wieki wieków amen.

Wrócę więc za dwa tygodnie na moja ławeczkę przed Uniwerkiem Gdańskim, już z łaskawszym spojrzeniem na młodych pięknych, zostanę tam dłużej, nie zwieję, bo po co, przecież nie cofnę kijem Wisły, „posiedzę, popatrzę, zrozumiem więcej i wtedy wreszcie sam też włączę się do akcji”. A co!

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

AdamAdam

5 0

Pełna zgoda. Zmiany nigdy się nie podobały kolejnym pokoleniom ale są nieuniknione. Zarówno starcy patrzący na młodzież, jak i młodzież patrząca na starców mogą stwierdzić "wariaci". Tak było, jest i będzie - ot spirala życia. 14:28, 12.10.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

ObserwatorObserwator

0 0

Ciekawy felieton 11:05, 31.10.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%