Zamknij

Świecianka na ogólnopolskim portalu opowiada o przeszczepie

22:50, 21.11.2019 K.N Aktualizacja: 11:56, 22.11.2019
Skomentuj

Magda Karczewska to uśmiechnięta, pełna energii osoba. Od kilkunastu lat walczy o lepsze życie swojego syna Kuby. 11 lat temu oddała mu swoją nerkę, teraz opowiada innym o transplantacji, bo to ważny temat.

Dlatego zgodziła się opowiedzieć ich historię na ogólnopolskim portalu www.zgodanazycie.pl, na którym prowadzona jest kampania informacyjno-edukacyjna Ministerstwa Zdrowia „Solidarnie dla transplantacji”.

Jak doszło do publikacji?

- Mam trochę znajomości w środowisku transplantacyjnym – mówi Magda Karczewska. - Mieliśmy brać udział w spocie promującym transplantacje , ale Kuba nie chciał opuszczać szkoły, więc poprosili mnie o opowiedzenie naszej historii.

Głównym celem akcji jest zwiększenie dostępności leczenia przeszczepami w Polsce i przybliżenie się do europejskich wskaźników w zakresie liczby dokonywanych transplantacji. Dlatego tak ważne są prawdziwe historie ludzi, którzy żyją obok nas. Przytaczamy historię opisaną w portalu transplantacyjnym.

 

PRZEDRUK Z PORTALU WWW.ZGODANAZYCIE.PL:

Unikałam pytań w rodzaju: „Dlaczego ja, dlaczego mnie to dotknęło?” Nikogo nie powinno spotkać coś takiego

Magda i Kuba Karczewscy. Mamuśka i Synuś. Normalna półrodzina

Żyjemy we dwoje na trochę wariackich papierach, korzystając z życia ile się da, bo wiemy, jak ono jest kruche. Dużo podróżujemy, poznajemy Polskę i Europę. Uwielbiamy czytać. Młody poznaje świat na swój sposób – próbuje, smakuje. Kocha teleturnieje (wszystkie), gra w szachy, grał na pianinie, teraz się uczy języków. Zadaje mnóstwo pytań i bezustannie gada. Ja kocham czerwony kolor na paznokciach, bluzy z kapturem, szybką jazdę samochodem (w granicach rozsądku i przepisów prawa drogowego) i marzę o czerwonym Volvo XC40. Z wykształcenia jestem chemikiem-fizykiem, ale trochę z tyłu pozostawiłam swoje ambicje, kiedy Kuba się rozchorował.

Choroba nerek u Kuby dała znać o sobie w okolicach jego trzecich urodzin

Jestem wrażliwa na zapachy – poczułam zapach amoniaku z buzi. Zaniepokojona zaczęłam przeglądać internet. Kiedy przeczytałam, że może to świadczyć o niewydolności nerek, trochę się przeraziłam i próbowałam umówić się na wizytę do nefrologa. Zdarzyło się jednak, że wcześniej trafiliśmy na oddział w szpitalu zakaźnym i tam z kolei postawiono przypuszczenie, że może to być białaczka – bo wyniki krwi kiepskie – po czym odesłano nas na oddział hematologii i onkologii. Na drugi dzień, po kolejnych już badaniach, okazało się, że to nie białaczka, tylko niewydolność nerek w bardzo wysokim stadium. Kilkanaście dni badań, po drodze zapalenie płuc, „wizyta” na oddziale intensywnej terapii po przełomie nadciśnieniowym i dializy…

Ponad rok spędzony w szpitalu „sprzyjał” szperaniu w internecie i powolnemu „uczeniu się” choroby. To właśnie tam znalazłam pierwsze wzmianki o przeszczepach jako metodzie leczenia niewydolności nerek. Przeszczep rodzinny – taki cel obrałam – jeśli będę mogła oddam Młodemu swoją nerkę.

Dla Kuby chyba nie było najtrudniejszego momentu w oczekiwaniu na przeszczep. Był za mały, by do końca wiedzieć, co się wokół niego dzieje. A dla mnie? To ciekawe pytanie i nie wiem, czy jest na to prosta odpowiedź. Z jednej strony oczekiwanie na dzień przeszczepu, z drugiej strony – ogromna obawa, czy robię dobrze. Tysiące myśli kłębiące się w głowie. Pragnęłam normalności dla mojego dziecka, ale równocześnie nie chciałam świadomie skazać go na cierpienie w okresie okołooperacyjnym. A dodatkowo wracało pytanie – co jeśli nerka u niego się nie przyjmie? Nikomu nie życzę takich dylematów, dlatego też unikałam pytań w rodzaju: „Dlaczego ja, dlaczego mnie to dotknęło?” Nikogo nie powinno spotkać coś takiego.

Przytoczę jeden przykład. Kiedy Kuba trafił nieprzytomny na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej, było źle. Po dobie podjęto decyzję o dializach i konieczności założenia specjalnego cewnika do dializy. Lekarz czekał na mnie, aż przyjadę podpisać o siódmej rano zgodę na zabieg, a ja, wchodząc na oddział i nie wiedząc co się święci, nie poznałam mojego synka. Tak spuchł. Rozryczałam się jak dzieciak, nogi odmówiły mi posłuszeństwa – i wtedy właśnie ten lekarz anestezjolog podszedł do mnie, przytulił i powiedział: „Mamusia, podpisz proszę, a ja obiecuję, że nie zrobię mu krzywdy”. Dotrzymał słowa. I dodał mi wtedy siły, by to wszystko przetrwać.

Pamiętam dokładnie ten dzień – wrześniowe przedpołudnie, akurat byliśmy na badaniach kontrolnych w poradni przyszpitalnej

Wyniki bez zmian: kreatynina z miesiąca na miesiąc co raz wyższa. Pakowałam Kubę do auta na parkingu przed szpitalem. Wszystko szybko, szybko, żeby zdążyć na kolejną dializę do domu i właśnie w tym momencie zadzwonił telefon w kieszeni. Pierwsza myśl – ktoś ma kiepskie wyczucie czasu, akurat wtedy kiedy młody najbardziej rozdrażniony, marudzi o jedzenie i picie, ja zapinam go w pasy, ciągle myślę o tych cholernych wynikach, wszystko do bani, a ktoś wybrał akurat ten moment, żeby zadzwonić. Odbieram i słyszę: „Dzień dobry, tu doktor Ewa Śmirska. Może być pani dawcą dla Kuby, a więc zaczynamy procedurę?” Gdyby nie było uszu, to pewnie śmiałabym się dookoła głowy. To był już inny dzień. Zapamiętałam nawet miejsce na parkingu przed szpitalem – zawsze, kiedy tam przejeżdżam, jakoś tak się uśmiecham na wspomnienie tamtej sytuacji.

Pierwsza myśl po obudzeniu: „Dobra żyję, ciekawe jak Kuba. Tylko po co tyle ludzi tu stoi?”. Okazało się, że wystąpiły u mnie powikłania. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam przed sobą siedem albo osiem osób.

Staram się, aby mój syn miał normalne dzieciństwo i wchodził w dorosłość coraz bardziej sprawny

Niewydolność nerek, transplantacja to nie jedyne jego przypadłości. Kuba bardzo słabo widzi, ma wadę budowy kośća (właśnie jesteśmy przed operacją prostowania nogi) a w gratisie ma jeszcze Zespół Aspergera. Staramy się jednak żyć jak najnormalniej. Inna sprawa, że mamy fioła na punkcie izolowania się od „świata infekcji” – katar to jednak jest objaw choroby i dla nas może skończyć się mało ciekawie. W tym roku Kuba rozpoczął naukę w 2 Liceum Ogólnokształcącym, w klasie o profilu lingwistycznym u nas w Świeciu. Jest oczarowany szkołą, uwielbia się uczyć, poznawać nowe rzeczy, uwielbia teleturnieje. Uczy się czterech języków obcych, w tym japońskiego. Kocha grę w szachy, listę przebojów Radia Zet i hiszpańskojęzycznych piosenkarzy… Długo mogłabym wymieniać, jaki jest niesamowity.

Plany? Życie nauczyło mnie nie planować, bo wiadomo, gdzie śmieją się z naszych planów

Syn chciałby iść na studia, myśli o lingwistyce. A ja – dopóki sił starczy – chcę dalej wychowywać go tak, by był porządnym człowiekiem, który potrafi walczyć o swoje, ale nie krzywdził przy tym innych.

Marzy mi się rozpoczęcie dalszej nauki w zawodzie – ale czy się uda, zobaczymy.

Porównując nasze życie przed i po – zwrot o 180 stopni. Niebo a ziemia, zima a lato

Jeśli kocha się nad życie osobę, której można pomóc, ofiarując cząstkę siebie, niewiele trzeba mówić. Takich rzeczy nie robi się dla bohaterstwa, dla podziwu czy dla korzyści – tylko z MIŁOŚCI. Czy było warto – tak, tak, po stokroć tak. Gdybym miała podjąć decyzję raz jeszcze, czy być dawcą – byłaby taka sama.

We mnie nic się nie zmieniło, jestem tą samą kobietą z drobną blizną na brzuchu, która miała szansę swojemu dziecku dać życie dwa razy.

 

(K.N)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%