Piknik z tej okazji obędzie się w najbliższą niedzielę (11 maja). Więcej szczegółów i program imprezy można znaleźć tutaj.
Autor: Szymona Piątkowski
Kościół Matki Bożej Częstochowskiej i św. Stanisława w Świeciu, znany wszystkim mieszkańcom Świecia po prostu, jako „Stara Fara”, stoi trochę na uboczu – jakby schowany przed światem – ale za to w sercach wiernych ma miejsce absolutnie centralne.
Świątynia liczy sobie już blisko sześć i pół wieku, a mimo to tętni życiem jak świeżo wybudowany ośrodek kultu. Wszystko dzięki ludziom i proboszczowi, który jednoczy i skupia wiernych także spoza granic parafii.
– Kościół to nie tylko budynek, to przede wszystkim wspólnota – podkreśla Marcin Warmke, który związany jest ze Starą Farą od ponad dwóch dekad. – Dzięki księdzu Marcinowi nasza parafia jest otwarta na każdego. Myślę, że kto raz przekroczy próg tego kościoła, szybko będzie chciał wrócić – dodaje z uśmiechem.
I rzeczywiście – parafia nie zamyka się tylko w murach kościoła.
Z rozmachem organizuje wspólne obchody świąt narodowych, koncerty, spotkania integracyjne. Na Święto Niepodległości zaprasza wszystkich na wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych, a przed Bożym Narodzeniem – kolędy rozbrzmiewają na całego.
[ZT]25388[/ZT]
W styczniu, dzięki wsparciu firmy Anbud, parafia zorganizowała świąteczny recital Macieja Miecznikowskiego. Kościół ledwo pomieścił wszystkich chętnych. W kwietniu z kolei pojawiła się Halina Frąckowiak z koncertem połączonym z rozważaniami Drogi Krzyżowej.
– Kiedy przyjechał do nas pan Miecznikowski, kościół pękał w szwach! – wspomina Marcin Warmke. – Ludzie zostawiali auta nawet za mostem i szli pieszo, żeby się zmieścić. A sporo osób i tak zostało na zewnątrz – śmieje się.
Parafia to nie tylko lokalne wydarzenia. Regularnie organizowane są też pielgrzymki – „wyprawy życia”, które łączą modlitwę, przyjaźń i odkrywanie świata.
Wśród przystanków była już ziemia częstochowska, Zamość, Lublin, a nawet Rzym, Monte Cassino i Wenecja. Ksiądz Marcin nie zamyka wyjazdów tylko dla swoich parafian – kto ma ochotę, może dołączyć.
– Ludzie myślą, że pielgrzymka to tylko modlitwa, ale to nieprawda – uśmiecha się Warmke. – Zawsze znajdzie się czas na wieczorki taneczne, rozmowy i wspólne żarty. Na wyjazdach czujemy się jak rodzina. Poznajemy się, zaprzyjaźniamy, śmiejemy – i to jest największy skarb.
— Trzy lata temu pierwszy raz pojechałem z księdzem Marcinem do Włoch – wspomina Stanisław Kaliszewski. – Szczerze? Zupełnie inaczej sobie to wyobrażałem. A to był strzał w dziesiątkę! Poznałem mnóstwo świetnych ludzi, zobaczyłem kawałek świata i wróciłem z masą cudownych wspomnień. Od tamtej pory zostałem na dobre – dodaje z uśmiechem.
Ciekawych przygód na pielgrzymkach nie brakuje. Podczas wyprawy po ziemi sandomierskiej odwiedzili m.in. serialowe Wilkowyje, czyli Jeruzal – znany z „Rancza”.
– Pamiętam, jak w Jeruzalu żartowaliśmy z koleżanką Jadzią, że zostanie moją żoną – śmieje się Warmke. – Ksiądz Marcin od razu podchwycił temat i... w słynnym kościele odczytał nam zapowiedzi przedślubne! Mało tego! Kiedy wyszliśmy z kościoła, grupa wręczyła nam kwiaty i pamiątkę ślubną. A na obiedzie – akurat pod napisem „Niech żyje młoda para!” – dodaje rozbawiony.
W tych wyjazdach uczestniczą wszyscy – od najmłodszych po seniorów. Różnica wieku wcale nikomu nie przeszkadza. Młodsi pomagają starszym, starsi dzielą się doświadczeniem i spokojem ducha. Wszyscy razem modlą się, śmieją, tańczą i opowiadają historie. To właśnie ta mieszanka pokoleń sprawia, że wyjazdy mają swój niepowtarzalny klimat.
Na co dzień w parafii Starej Fary panuje podobna atmosfera. Mała wspólnota sprawia, że wszyscy się znają – nie tylko z widzenia. Tu każdy jest dla siebie serdeczny, a relacje z księdzem są bardziej jak z dobrym sąsiadem niż z „urzędnikiem w sutannie”.
– Nasza parafia jest malutka, ale dzięki temu jest jak jedna wielka rodzina – mówi Kacper Puławski, ministrant. – Ksiądz Marcin krótkimi, konkretnymi kazaniami, serdecznością i uśmiechem sprawia, że naprawdę chce się tu być i budować tę wspólnotę razem - dodaje.
Szczególne miejsce w parafii mają też ministranci. Ksiądz Marcin dba o to, żeby ich posługa była nie tylko obowiązkiem, ale też prawdziwą przyjemnością. Ostatnio zorganizował dla nich laserowy paintball i ognisko – podobno śmiechu było co niemiara, a kiełbaski z grilla znikały w rekordowym tempie.
– To był świetny czas – przyznaje Kacper. – I nie chodziło tylko o zabawę. Poczułem, że jesteśmy naprawdę ważni. Że nie jesteśmy tylko „chłopcami od dzwonków”, ale częścią czegoś większego, co ma sens. I to się naprawdę liczy. Bo w parafii Starej Fary nie chodzi o to, żeby po prostu być na mszy. Chodzi o relacje, o wspólne przeżywanie wiary i codzienności. O miejsce, w którym każdy – bez względu na wiek, doświadczenia czy historię – może poczuć się jak w domu.
Wspólnota żyje, bo bije w niej serce – a tym sercem są ludzie.
Autor: Szymona Piątkowski
0 0
To chyba jakis artykuł-żart? Albo o kimś innym…