Podobno był trudnym za młodu - „wyszedł na księdza”. Nie lubi pochlebstw, występować, podobnie jak nie lubi głosić kazań - dlatego tak starannie je przygotowuje i... przyciąga nimi wiernych z innych parafii. Lubi uprawiać rośliny, uwielbia ludzi. Marzy o rodzinnych relacjach w parafii i wiele robi, aby zaistniały... Jakie ma plany, jakie marzenia? Poznajcie ks. Marcina Wawrzynkowskiego - proboszcza fary w Świeciu
Publikujemy kolejny artykuł, który ukazał się w gazecie wydanej z okazji święta Prarafii pw. Parafia rzymskokatolicka pw. Matki Bożej Częstochowskiej i św. Stanisława Biskupa Męczennika. Tym razem rozmowę z ks. Marcinem Wawrzynkowskim, proboszczem fary w Świeciu przeprowadził Michał Biniecki.
Więcej o wydarzeniu możecie przecyztać tutaj:
[ZT]26823[/ZT]
Michał Biniecki: Pięć lat temu (2020 r.), miałem przyjemność poznać Ciebie Marcinie przygotowując wywiad dla jednej z gazet w Świeciu, gdy dekretem bp. Ryszarda Kasyny objąłeś posługę proboszcza kościoła farnego. Trafiłeś tu z serca diecezji do nieznanego środowiska w Świeciu. Czy bardrzo nieznanego?
Marcin Wawrzynkowski: Nie, bo już na początku kapłańskiej drogi, na etapie nauki w WSD w Pelplinie właśnie w Świeciu, w parafii św. Andrzeja Boboli pełniłem półroczne praktyki diakońskie. To było zapoznaniem z tą pracą, ale i bliższym spotkaniem z tutejszymi ludźmi... Druga praktyka była w Kościerzynie, gdzie jako wikariusz zostałem na 7 lat. Było to za bp. Szlagi, który praktycznie wytłumaczył nam: - Jeśli młodzi kapłani się dogadują z ludźmi, to dla dobra wiernych niech tam po praktykach na jakiś czas zostaną...”. Kolejne 5 lat spędziłem w Starogardzie Gd i od razu zostałem pasterzem diecezjalnym młodzieży – organizowałem wszystkie wydarzenia związane z młodzieżą w diecezji (m.in. Światowe Dni Młodzieży). Potem dwa lata byłem wikariuszem w Pelplinie skąd trafiłem na probostwo do fary w Świeciu.
Świecie. Co wtedy zaobserwowałeś, a co teraz widzisz – jako jego mieszkaniec?
— Już na praktykach poznałem specyfikę miasta. Teraz pogłębiłem te obserwacje, bo struktura mieszkańców, to do niedawna głównie ludzie przyjezdni. Trafili tu za pracą z całej Polski ze swoimi doświadczeniami, kulturą, zwyczajami. I w związku z tym, Świecie nie jest miastem jednorodnym społecznie, niewiele tu rodzin o wspólnym korzeniu, związanych z tutejszą historią... Przyznam, że pięć lat temu to mnie najbardziej przerażało. Widoczne wyobcowanie, trudniej dostrzec u ludzi więzi, przyjaźnie, by nie powiedzieć rodzinnoścć. Np. przychodzą do kościoła, po mszy wychodzą, nie szukają kontaktu ze sobą, wracają do domów, na obiad. Ale, podkreślam, różnorodność też może być piękną wartością. W powyższym przykładzie myślę o pewnym braku wspólnoty, o wiązaniu się z innymi jako „rodziną” parafialną. Widziałem to na Kaszubach, szczególnie w mniejszych społecznościach. Ludzie po wyjściu ze mszy przystają pod kościołem, długo rozmawiają, a w końcu kończą dyskusje na kawie czy wręcz obiedzie, gdzie jedni drugich zapraszają. Nie mówiąc już o tym, że w tygodniu rozpoznają się w swoich zadaniach zawodowych i zwyczajnie pomagają sobie jako dobrym znajomym.
Ok. I trafiłeś do Świecia z taką wiedzą i doświadczeniem pracy z młodzieżą. Czy miałeś jakąś wizję przyszłej parafii,jakieś założenia, co byś chciał tu zbudować, osiągnąć z ludźmi?
— Oczywiście, że miałem. Po pierwsze, to nieustannie pamiętać, że kościół tworzą wierni, środowisko parafii to ludzie i oni są najważniejsi. Na nic plany bez nich. Owszem mury – szczególnie tak zabytkowe jak fara wymagają pielęgnacji, ale bez ludzi - puste mury są bez wartości. Chciałem, aby wspólnotowość tu zaistniała nie jako hasło, a faktycznie - rodzina znających się, identyfikujących z tym środowiskiem osób. A podkreślę to specyficzna, choć niewielka parafia. Podczas wizytacji biskupiej poprosiłem, aby podnieśli ręce obecni na mszy, którzy mieszkają poza terenem parafii. Ręce podniosło 80% osób w kościele. I to fakt potwierdzający się co tydzień – bo znam „rdzennych” parafian. I nigdy nie powiem, że z zewnątrz to nie parafianie, mimo że terytorialnie tu nie należą –są naszą parafialną rodziną. A z ich strony zawsze mogę liczyć na zaangażowanie, pracę, bezinteresowną pomoc i to jest piękne...
Ale przyznasz, że liczba osób z innych parafii świadczy o tym, że we współczesnym, pełnym trudności kościele ludzie szukają. Szukają kościoła dla siebie. Kościoła, który wymaga postaw, praktyk, stoi na straży ważnych spraw mówiąc do nas zrozumiałym językiem, łączącym ludzi w modlitwie i w projektach kulturalnych. W taki kościół chętnie się angażują.
— Tak, są aktywni w tej wspólnocie. Wypełniają na mszach kościół, pytają co zrobić, sami proponują i działamy.
Co robisz, aby tak jednoczyć ludzi? Pięć lat temu, podkreślałeś, że doświadczony w tym, spróbujesz skupić lokalną młodzież, tymczasem środowisko „aktywnych” w parafii, to mieszkańcy nieco starsi niż młodzież…
— De facto nie udało mi się skupić młodzieży - przyznaję. To specyficzne dzieci specyficznych rodziców. Kościół jest położony na uboczu miasta i uzasadniona troska rodziców o bezpieczeństwo dzieciaków przeważa. Jednak podkreślam, mamy świetną młodzież, bo gdy o cokolwiek poproszę, oni są. Próbowaliśmy organizować dla nich spływy kajakowe, spotkania modlitewne, kuligi - bo spadł śnieg, nocny surviwal wzdłuż Wisły - to wszystko było dla rodziców trudne. Szczególnie, że młodzież ma dzisiaj dużo zajęć dodatkowych i - co ważne, dogodny do spotkań jest wieczór, a do fary trzeba dojść i wracać w mroku, to jest źródłem obaw opiekunów. Pewnie na postawę rodziców wpływa też i „zła prasa” o obecnie trudnej sytuacji kościoła - suma tych czynników składa się na to, że rodzice nie aprobują udziału potomstwa w spotkaniach wspólnoty. Ale to, co możemy, to działamy z młodzieżą. Sprawniej działają tu ludzie w średnim wieku, dorośli. Oni chętnie współpracują, a to ważne, bo to oni mogą realnie odmienić oblicze kościoła patrząc właśnie na jego działania. A zauważam, że poprzez udział rodziców np. w cyklicznie organizowanych wyjazdach do teatru/opery, przybywa nam i młodzieży - a to zalążek akceptacji i zaufania do działań z młodymi w
kościele.
Poproszę powiedz teraz o fundamencie Twojej posługi – duszpasterstwie i zadaniach kapłańskich.
— Duszpasterstwo? Tu nie wymyślę nic nowego, bo formy sprawdzone przez wieki same się bronią. Staram się do niego należycie przygotowywać i rzetelnie prowadzić. W prostocie jest ogromne piękno. Współcześnie odskoczyliśmy mocno szukając jakiejś rozrywki w kościele. Weźmy np. duszpasterstwo młodzieży. Tam te fajerwerki chwytały ludzi, ale... na chwilę. Np. na Światowym Spotkaniu Młodzieży w Panamie, młodzież zobaczyła radosny, rozśpiewany i roztańczony kościół środkowoamerykański, z wielkim Wow! Imponował! Ale na dłuższą metę, wiem, że wystarczy być dobrze przygotowanym, aby wykonać fundamentalną pracę duszpasterską, co da długotrwałe efekty. Po prawdzie, wolę to niż szukanie sensacji w kościele. Jestem tradycyjnym, zwykłym, prostym księdzem. Chciałbym tylko, aby ludzie czuli się w kościele jak w domu – na tym się skupiam. Prochu nie wymyślimy. Wprowadziliśmy np. nowennę do znanej każdemu z nas Matki Bożej Częstochowskiej. Wystarczy w naszym sanktuarium włączyć się w tę nowennę i wspomóc Matkę w działaniu w naszym życiu. Nowenna cieszy się ogromną popularnością. Zawsze, 26 dnia miesiąca odprawiamy ją w naszym kościele. Specjalnie dla naszej parafii napisał ją ks. prof. Wojciech Kardyś.
Pielgrzymi i turyści zabierają jej tekst, aby się modlić nią w domach, w Polsce. Dopowiem, że zawsze staram się prowadzić tak każdą mszę, aby zgromadzeni w kościele nie czuli się tu jak na spotkaniu ze mną, a z Panem Bogiem, by czuli się tu jak w domu.
Twarzą kościoła są jego wyznawcy, a parafii – wierni i ksiądz. Oni właśnie zauważyli, krótko po Twoim przybyciu otwartość na ludzi, których sympatię zjednujesz sobie podejściem, stylem i ...uśmiechem. Szybko zyskałeś przydomek „ksiądz uśmiechnięty” i ten uśmiech nie schodzi z Twojej twarzy od pięciu już lat, a życzenia „dobrego dnia”, „smacznego obiadu” na koniec mszy – powodują, że wychodzi się z kościoła uśmiechniętym...
— Nie wszystkim może się to podobać, ale owszem taki już jestem i nie zamierzam się zmieniać – pozostanę sobą. A wychodzącym z kościoła zapowiadam, że z gronem zaangażowanych przygotowujemy duży cateringowy namiot dający cień latem, który ustawimy przy plebanii, w ogrodzie. Tam będziemy po mszy św. serwować kawę, herbatę, będą stoliki i krzesła, aby po mogli kontynuować spotkanie, rozmowę w zacnych warunkach. Jestem pewny, że pojawią się tam i własne
wypieki naszych wspaniałych seniorek, na które zawsze mogę liczyć.
A więcej?...
— Podam przykład. Ostatnie rekolekcje wielkopostne dla dzieci ze szkół podstawowych przebiegały pod znakiem sylwetki św. Jana Pawła II. Na zakończenie wymyśliłem sobie osobliwą niespodziankę. Myślę sobie: św. Jan Paweł II, dzieci, słodycz, połączyłem kropki i zamarzyłem, że można by je wszystkie poczęstować papieską kremówką. Ale potrzeba było sporej ilości. Po namowie przez seniorki, którym się zwierzyłem z marzenia, ogłosiłem to w kościele – w efekcie dostałem dwa razy więcej ciasta niż było potrzeba. Dzieci zadowolone, resztę częściowo rozwiozłem po lokalnych Domach Opieki. Akurat księża z dekanatu tego dnia słuchali spowiedzi w naszej farze i jakie było ich zdziwienie, gdy zobaczyli, że wszyscy, którzy tego dnia z dyżuru skorzystali, wychodzili z kościoła z kremówką. Wszyscy odebrali to z uśmiechem podsumowując „za spowiedź jeszcze ciacho dają...”.
To uważaj teraz ilu ludzi przyjdzie na kolejny dyżur spowiedniczy
— A niech się spowiadają, skoro ciacho ma pomóc w tej decyzji, zadbam i o ciacho... Co tam! Mamy wspaniałe
parafianki w swojej rodzinie - już wiem, że nie zawiodą, gdy będzie trzeba.
Zaobserwowałem, że z pewnością jednym z magnesów przyciągających na msze św. do fary są Twoje kazania. Są przygotowane; rdzeniem jest Słowo z dnia, wzbogacone żywymi przykładami z naszej codzienności, podnoszą trudne sprawy, nazywają słabości, ale i czasem są okraszone anegdotami. Kończysz je często pytaniami w stylu: „A Ty?... Jak uważasz?”, „Co z tym zrobisz?” – zmuszają do myślenia. Są w powszechnej opinii dobre, i wiem, że dyskutuje się o nich przy niedzielnych obiadach. A pamiętam, że w wywiadzie sprzed pięciu lat przyznałeś, że bardzo nie lubisz głosić kazań.
— I tak jest nadal, ale może dlatego mocno je przygotowuję: kilka dni wcześniej przemyślę Ewangelię, obmodlę, potem siadam, spisuję... Choć zamiast kazania wolę rozmowę bezpośrednią, gdy widzę reakcje rozmówcy. Zostanę poprawiony albo uzyskam potwierdzenie. Tymczasem nie lubię ich głosić, bo to monolog, jakaś forma występu, a tego nie znoszę.
Jako duszpasterz młodzieży musiałem czasami stanąć przed kamerami, mikrofonem radiowym, a to zawsze było dla mnie trudne i delegowałem innych do tych zadań. A w kościele, podczas kazania, widzę różne twarze, czasami bez wyrazu i w głębi ducha głosząc, jednocześnie myślę, obserwuję jak do nich trafiam, lub nie. Nie cierpię głosić monologów. Obserwuję wtedy kilku znajomych..., bacznie przyglądam się ich reakcjom i m.in. na tym buduję dalsze słowa. Ale wiem, że tak trzeba. Próbowałem kiedyś wprowadzać dialogowane kazania. Wypadały jak średniej klasy show, a nie o to tu chodzi. Uważam, że krótsze kazanie powiedziane do wszystkich, więcej da niż dialogowane formy.
W parafii pamiętam też swoiste lekcje patriotyzmu. Bez patosu, wielkich słów, mówisz o odpowiedzialności za Polskę, a w czasie świąt narodowych celebrujesz je. Np. 11 listopada - gdy po mszy zaprosiłeś na „patriotyczne karaoke” wystawiając nagłośnienie i ekran z tekstami pieśni legionowych. Cały kościół ze wzruszeniem śpiewał „Pierwszą brygadę” i „Hej, hej ułani”.
— Patriotyzm jest bardziej w codzienności, a Ojczyzna zawsze jest dla mnie najważniejsza. Boli czasem, że niedostatecznie znamy historię Polski i takimi momentami - jak to karaoke w jakimś stopniu przybliżamy ją. Trzeba wracać do każdej (też bolesnej i niekiedy wstydliwej) historii. Pamiętać, że nasi dziadkowie i pradziadkowie oddawali za nią życie – dlatego dzisiaj dobrze żyjemy. Boli niewiedza i obojętność ludzi na tę historię. Szczególnie w młodych ludziach trzeba nieustannie ożywiać ducha patriotyzmu, poczucie tożsamości narodowej.
Gdzie to robisz?
— Np. w kościele – o czym powiedzieliśmy, ale i na katechezach, choć już nie pracuję w szkole, a pracuję z trudną młodzieżą w zakładzie poprawczym, poza tym, na spotkaniach przygotowawczych do bierzmowania.
Pochodzisz z Bytowa - tam kończyłeś Technikum Samochodowe. Wspominałeś, że byłeś w trudnej klasie, czyli miałeś doświadczenie niejako z drugiej strony...
— Oj tak bardzo trudnej, ale przez to jak się zżyliśmy wspaniale. Każdy troszczył się o każdego. Jeszcze dzisiaj otrzymuję smsy o planowanym spotkaniu w którymś z barów bytowskich znanych jeszcze z czasów szkoły. Większa część (około 20) z 30 osobowej klasy bywa regularnie. Raz do roku zwykle się spotykamy. Z racji bycia ministrantem i okołokościelnej aktywności miałem ksywkę „święty”, (trochę szyderczo – bo znali mnie też i z „nie-świętej” strony), wiedzieli o tym i nauczyciele. Z tego powodu, moi koledzy niejednokrotne delegowali mnie do nauczycieli abym załatwiał sprawy klasy (przesunięcia kartkówek, itp.). A teraz traktują mnie jak jakiś klucz do weryfikacji ich prawdomówności. Bo nierzadko ich żony dzwonią z pytaniem: - Marcin, czy będziesz też na spotkaniu klasy? – Tak
będę – odpowiadam. – Ok to dobra, to Bartek też będzie mógł pójść – słyszę... Specyficzna klasa – dzisiaj jako nauczyciel – powiem nie jestem ze wszystkiego dumny i nie chciałbym uczyć takiej klasy, bo widzę jak wiele krwi zatruliśmy nauczycielom.
To doświadczenie przydaje się w pracy z trudną młodzieżą?
— No jasne! Sam byłem trudny to wiem co na nich działa i to skrupulatnie wykorzystuję...
W przytaczanym wywiadzie sprzed 5 lat jako ulubione zajęcie wskazywałeś pracę w ogrodzie. Co ci się udało zdziałać na terenie probostwa, wokół kościoła, w ogrodzie plebani?
— To zamiłowanie trwa nieustannie, daje wiele satysfakcji – i przynosi konkretne plony. Rzeczywiście udało mi się uporządkować teren wokół kościoła. Chodziło wpierw o odsłonięcie pięknych zabytkowych murów otaczających kościół. Były przecież okropnie zarośnięte i niszczone chaszczami. Roślinność gromadziła wilgoć, która wnikała w mury i degradowała bezpowrotnie 500 letnie cegły. Oczyściłem krajobraz z kilku samosiejek, założyłem i pielęgnuję kilka klombów kwiatowych, wprowadziłem magiczne magnolie i kilka kwitnących wieloletnich krzewów. Obok plebanii stworzyliśmy przepiękny, trawiasty plac idealny na festyny, odpoczynek dla pielgrzymek, zabawy przedszkolaków, integracje. Właśnie tam stanie wspomniany „namiot spotkań” po mszach i ten placyk pięknie otoczony zabytkowym murami będzie główną areną majówki w dniu planowanego Święta Parafii, w niedzielę 11 maja. Wyciąłem też kilka drzew – pustych, martwych, niebezpiecznie rozrośniętych, groźnych dla przechodniów. Oczywiście sprzyjało to fali hejtu, bo: „wycina samowolnie zabytkowe drzewa, etc.”. Tak można było przeczytać w social mediach. To wszystko nie było prawdą, a jeszcze trzeba usunąć dwa obumarłe „suchary”, bo zagrażają spacerującym wokół świątyni. Kilka jest
takich zagrożeń. Np. ostatnio na mszy niedzielnej, gdy na zewnątrz mocno wiało, ludzie z niepokojem oglądali okna z obawy czy uderzona gałęzią szyba na nich nie spadnie lub od podmuchu nie wypadnie z okna, bo te są w opłakanym stanie.

Słyszę zatroskanego gospodarza. Zresztą, podjeżdżając do plebanii spotyka się Ciebie z narzędziami w garści, przy różnych pracach: a to w ogrodzie, a to w piwnicy przy wymianie rur i grzejników, a to przy szlifowaniu gładzi na ścianach pokoi gościnnych. Wyraźnie lubisz to. Co ostatnio budujesz?
— Plebania zbudowana była w latach 80-90 XX w. w czasach trudności z dostępem do materiałów. No i używano, co wtedy zdobyto, a czego dzisiaj nikt by już nie użył. Bo budynek i jego ekonomia użytkowania daleko odbiegają od dzisiejszych standardów oszczędnej eksploatacji i ochrony środowiska. Np. rury transmisji ciepłej wody do grzejników były niczym kanalizacyjne - przekroje wymagające ogrzania setek litrów wody w zamkniętej sieci CO, aby jakoś dogrzać pomieszczenia. To było bardzo drogie i komfort ciepła wymagał emisji wielkich ilości spalin. No nie! Tak dzisiaj się nie żyje! Modyfikuję to przy pomocy dobrych ludzi, świetnych fachowców, ale i w miarę możliwości samodzielnie. Rzeczywiście nie potrafię stać i patrzeć – „bo zleciłem”. No nie!
Teraz spory ruch budowlany trwa pod wejściem do plebanii. Co tam się dzieje?
— To kolejna sprawa przenosząca standardy higieny, użytkowania miejsca w XXI w. Ogrzewane toalety robimy! Dotychczasowe, usytuowane w budynku gospodarczym, owszem, dzięki osobom pomagającym w ogarnianiu terenu, są czyściutkie, pachnące, mimo to nie spełniały swojej roli. Były nieogrzewane i bez ciepłej wody. A to uniemożliwiało korzystanie z nich zimą, mimo, że były dostępne, jednak np. spłukiwanie wodą z wiaderka, nierzadko zamarzającą, ... No NIE! Teraz w pomieszczeniu piwnicy pod schodami powstaje kilka kabin, kafelki, solidne okno, czysto, higienicznie, schludnie, intymnie… Będzie godnie, dla parafian i przyjezdnych. Bez wstydu. I satysfakcja, bo w dużej mierze finansuję to z ofiar zebranych podczas kolęd - wizyt duszpasterskich.
Kontynuując tematy budowlane porozmawiajmy chwilę o perle tego miejsca - zabytku, prawie 600-letnim budynku świątyni. Trafiłeś na probostwo do owianego nimbem najstarszej historii miasta obiektu, który od dekad nie widział ręki konserwatora, renowatora (od czasu 6-letniej odbudowy z ruiny w końcu lat 80 XX w.). Te mury wręcz proszą o pomoc…
— Największy problem drzemie w finansach, bo obiekt ma wielką historię i potrzeby, a parafia jest malutka…
No dobra, ale są programy finasowania renowacji, fundusze marszałkowskie, unijne i inne. Takie miejsca dzisiaj się utrwala, ratuje…
— OK. Tylko tu pojawia się formalny problem - bo nie możemy składać żadnych wniosków bez należytej dokumentacji technicznej budynku. Odbudowywany był w latach osiemdziesiątych, gdy wiele spraw było robionych „na gębę”. Owszem decyzja i dzieło szlachetne - odbudowa zrobiona, ale nie ma po tym projektów, rysunków, żadnej dokumentacji nt. tego co zrobiono, nie ma badań stanu murów, nie ma wskazań zastosowanych technologii.
Rozumiem, że to był społeczny i szlachetny zryw, ale w świetle obecnego prawa budowlanego i wymagań formalnych to katastrofa. No i ten stan zmieniamy.
Co to znaczy? Co robisz? Co robicie?
— Michale, żebym mógł złożyć jakiekolwiek choćby zapytanie o dotacje, do województwa, ministerstwa czy nawet do konserwatora, wszędzie muszę mieć załączoną dokumentację techniczną obiektu. A przygotowanie takiego rzetelnie popartego analizą dokumentu to obecnie koszt rzędu 80 tys. zł., których przy skali potrzeb parafii obecnie nie mamy. Ale jest światełko w tunelu, bo w Toruniu stanowisko wojewódzkiej konserwatorki objęła pani, która po spotkaniu zainteresowana naszą świątynią sfinansowała pierwszy krok w kierunku rewitalizacji - Skan Cyfrowy Obiektu. Samo to parafię kosztowałoby ok. 30 tys. zł. Teraz będą badania murów na co poszukujemy pieniędzy i to dopiero będzie podstawą do starań o dotacje renowacji zabytkowej świątyni. Tu nie ma co się skarżyć, bo po radzieckich bombach w 1945 r., brutalnych czerwonoarmistach, powojennych szabrownikach i okolicznych złodziejach, aż do lat 80-tych XX w. za miastem stała ruina, która straszyła. Teraz musimy dla kolejnych pokoleń utrwalić ten wspaniały gotyk. Konkretnie odpowiadając Tobie. Powoli, ale idziemy do przodu. Wnioski już składamy do lokalnych organów samorządowych. Ale teraz języczkiem u wagi starostwa i władz miejskich jest odrestaurowywany zamek. Mimo wszystko, próbujemy przebić ten mur wskazując, że fara i stary mur miejski też szybko potrzebują pomocy. Wciąż poszukuję pieniędzy na np. już niezbędne osuszanie fundamentów i murów. Ale patrząc psychologicznie, osoby odpowiedzialne do rozpatrywania wniosków łaskawiej podchodzą do podań o pieniądze na kontynuację działań, „dalszych prac” gdzie widać jakiś progres, włożoną pracę i pieniądze z wcześniejszych dotacji.
Tymczasem my jeszcze nie możemy tym się podeprzeć, bo zaczynamy. Ale... damy radę.
A hipotetycznie przy kompletnej dokumentacji, co najpierw należałoby tu zrobić?
— Aby pilnie osuszyć mury, trzeba wpierw zadbać o odpływ wody z naszego dachu. Póki co, woda zatrzymuje się w przestrzeni pomiędzy murem obronnym, a fundamentem świątyni i powstaje jakby poduszka wilgoci, którą trzeba odprowadzić siecią melioracyjną do zbiorników retencyjnych na zewnątrz. To trzeba zrobić, bo kościół w tym bagnie „pływa” i fachowcy zastanawiają się czy, gdy odsłonimy fundament do osuszenia - obiekt nie zacznie pękać. Nie wiemy, jak się zachowa. Na pewno musimy od tej melioracji i retencji zacząć. Bezwzględnie. Wiem, że gdy to ruszymy to worek z kolejnymi inwestycjami renowacyjnymi się rozwiąże i wszystko przyspieszy - teraz pierwszy krok trzeba. Potem okna, potem ściany. Np. wierni pytają czemu ogrzewania nie instaluję... Odpowiadam pytaniem, że po
co ogrzewanie, gdy mamy nieszczelne okna? Wszystko po kolei. Same szyby wymagają wymiany. Są teraz w oknach zwyczajnie pokojowe. Koszt np. pękniętej szybki to 20 zł, ale koszt usługi wymiany (trudny dostęp, wysokie rusztowania (bo to strzelisty gotyk)) - to już wydatek rzędu ok. 3-5 tys. zł. Jest mnóstwo rzeczy do zrobienia, ale racjonalnie i małymi krokami ruszamy. Marzę też, aby wymienić okna na wieży i przystosować ją dla zwiedzających, bo stamtąd rozciąga się niesamowity widok na okolicę, na Chełmno, zachody słońca nad Wisłą i Wdą… Przepiękne.
Ok. Wymieniłeś kilka zakresów prac, ale zdradź jakich to pieniędzy wymaga? Ile? Zilustruj tę skalę potrzeb
— Sama analiza sposobu osuszania murów z okopaniem ich (która już sama w sobie była droga) wyceniła te działania na 1,7 mln zł. Wnioskowałem kilka lat temu do programu Polski Ład. W I transzy odrzucili nasz wniosek w drugiej, w aplikacji reprezentowanej przez samorząd lokalny przyznano nam 490 tys. zł. Po drodze musieliśmy wnioskować o zmianę zakresu prac przy osuszaniu (chcieliśmy osuszyć też wilgotne mury, 2 m powyżej fundamentów), ale póki co, głównie skupimy się na odprowadzaniu wód deszczowych, badaniu zawilgocenia i ustaleniu tego, co należy zrobić w następnych etapach, aby prawidłowo osuszyć ten kościół nie uszkadzając go.
Dla ścisłości trzeba powiedzieć też o murach obronnych Starego Miasta. Jest wokół fary ich spory fragment
— Tak początkowo odsłoniłem je usuwając krzewy, które je degradowały. Są stałym elementem krajobrazu otoczenia fary. Jest i poza terenem kościoła i przepiękna kompletna Brama Chełmińska z dobudówką, ale jest zarośnięta. Odkryta byłaby niewątpliwie atrakcją turystyczną tej części miasta. Np. w Skarszewach, które mają ledwie 30m takich murów - „ozłocili je” oczyszczając, robiąc z nich historyczne, zabytkowe tło do plenerowych scen, do zwiedzania i punktów widokowych, do gromadzenia ludzi. A pięknie wyglądałby u nas np. deptak dookoła nich. Ale jak się zorientowałem mury i brama należą do miasta. Teren kościoła kończy się pół metra przed nimi. Nie mogę decydować. Miałem nawet kilka pomysłów na ich ocalenie, wyeksponowanie i ożywienie. Pomysłów, które zakładały też wykorzystanie budynków gospodarczych kościoła, kilkakrotnie rozmawiałem o tym z władzami Świecia, ale włodarze na razie kompletnie nie są zainteresowani murami. A one nawet w przeciągu 5 lat, co obserwuję na co dzień — niszczeją. Dbam o nie od strony parafii np. raz do roku ministranci-strażacy z OSP oczyszczają cegły z samoczynnie porastających je roślin – aby nie niszczały. Bo szkoda.
Będąc proboszczem parafii z zabytkiem, jesteś kustoszem tego miejsca. Jakie jest zainteresowanie zwiedzaniem fary przez pielgrzymki, wycieczki...turystów spoza Świecia?
— Jest olbrzymie. Olbrzymie, bo sam organizując wiele pielgrzymek i wyjazdów turystycznych wiem, że ludzie chętnie poza zwiedzaniem poszukują miejsc na swobodny odpoczynek, popas, posiłek mniej formalny niż np. w restauracji. 3 lata temu nawiązało z nami kontakt biuro turystyczne ze Śląska i przynajmniej raz w tygodniu pojawia się autokar turystów czy pielgrzymów zwiedzających farę. Czasem chcą mszy, a czasem, poza tym tak po prostu w jej przestrzeni chcą wypić kawę, zjeść posiłek z grilla. Liczę, że wspomniany namiot ze stolikami umożliwi i zatrzyma ich na 2-3 godziny. Bardzo wspomagają mnie w tym lokalni przewodnicy z Chełmna, którzy obsługują merytorycznie zwiedzanie obiektu. A powtórzę, pielgrzymek autokarowych jest mnóstwo nawet z Podhala. Mam kilka pomysłów... ale chciałbym przede wszystkim odsłonić Bramę Chełmińską, a przez to historię starego Świecia – bo jest przepiękna. Swego czasu proponowałem też na parkingu, przy kościele postawić stary czołg T34 RUDY, który przypominał by miejsce nakręcenia 16 odcinka serialu „Czterej pancerni i pies” w ruinach naszej fary w 1968 roku. To też historia.

Wspomniałeś, że w przeszłości organizowałeś wiele pielgrzymek. Także kilka już w tej parafii. Gdzie byliście?
— Pierwsza wyruszyła do Częstochowy-Krakowa-Zabawy, śladami św. Stanisława – patrona tejże parafii i do Matki Bożej na Jasną Górę. Wtedy nieliczna obsada zainteresowanych stanowiła ledwie połowę autokaru. Z czasem poczta pantoflowa, opowieści uczestników sprawiły, że z wyjazdu na wyjazd było nas coraz więcej. Byliśmy już na lubelszczyźnie, byliśmy w Rzymie, w Wilnie, na Podlasiu, w tym roku lecimy na Bałkany (do Macedonii, Albanii i Czarnogóry), w tym roku planujemy też rajd po Polsce śladami bł. ks. Jerzego Popiełuszki, a chciałbym to też połączyć ze spektaklem w stołecznym Teatrze Roma. Bo zawsze staram się, aby łączyć elementy pielgrzymki z wycieczką – swobodnym wydarzeniem o charakterze kulturalnym. To ma być czas modlitwy, ale też odświeżający wypoczynek, bo niektórzy uczestnicy na te wyjazdy poświęcają swoje urlopy. Gdy byliśmy np. w Sandomierzu w miejscu noclegu, urządziliśmy sobie dyskotekę. Miała trwać 3 godz. Skończyła się po 6, bo właścicielom miejsca spodobała się jakość zabawy naszej grupy.
Bo pewnie towarzystwo bardzo kulturalne było...
— Nasze towarzystwo zawsze jest kulturalne. Piękni ludzie, potrafiący się zachować dosłownie wszędzie i w każdych okolicznościach. Kto raz się u nas pojawi, reszta się nim zaopiekuje i następuje efekt kuli śniegowej, wciąż nas przybywa. A dopowiem, nawiązując do wcześniejszych słów o relacjach rodzinnych w parafii, że na tych wyjazdach, czy na naszych balach karnawałowych, czy na wyjazdach do opery i teatru, które już dość regularnie udaje się organizować zabierając się tam w dwa autokary – najlepiej wzajemnie się poznajemy.
No tak – poziom i otwartość parafian i ludzi z miasta widać też na koncertach w farze, które dzięki hojności i dotychczasowym wsparciu firmy Anbud są wydarzeniami kulturalnymi nie tylko w parafii, ale i w okolicy, w mieście.
— Tak udało się już w tym roku zaprosić Macieja Miecznikowskiego z zespołu Leszcze z pięknym programem kolędowym, a w okresie Wielkiego Postu Halinę Frąckowiak, z bardzo refleksyjnym programem pasyjnym. O sukcesie tych pomysłów niech świadczy dosłownie nasza fara po brzegi wypełniona widzami z całego miasta. Ludzie chcą tego. Prosto i zarazem wykwintnie - dobrą jakość, wydarzenie stosowne do czasu, sytuacji. W przyszłości chcielibyśmy zaprosić do wystąpienia u nas Eleni. A niebawem, w niedzielę 11 maja naszą majówkę z okazji Święta Parafii muzycznie okraszą: zespół The Bends grający covery lat 80-tych i 90-tych i obecne hity oraz Magdalena Steczkowska z akompaniamentem, która zagra urozmaicony materiał m.in. z ostatniej płyty „Nie tylko o miłości”. Kontekst tych występów będzie wybitnie rozrywkowy.
Marcinie. Jesteś przykładem kapłana żyjącego prawdziwie między ludźmi, młodzieżą (szczególnie z problemami). Jesteś człowiekiem serdeczności, kontaktu, uśmiechu, otwartym na innych. Masz solidne wzorce domu rodzinnego. Jest konkretna mama, siostra, siostrzeńcy, pielęgnowana pamięć po przedwcześnie zmarłym tacie – silnym ojcu, mężczyźnie... Rozmawiamy w przeddzień Wielkiego Czwartku – Dnia Kapłańskiego. W tym wszystkim jesteś świetnym materiałem na męża, ojca... Kapłanie, czy nie korciło Ciebie nigdy założenie własnej rodziny?
— Cały czas (śmiech). Już teraz może nie, ale to – przyznam - utrudniało wybór kapłaństwa. Najtrudniejsze w celibacie nie są rezygnacje z jakiejś więzi czy bliskości, tylko to, że człowiek nigdy nie zostanie ojcem, nie założy rodziny, nie usłyszy „tato”. Uwierało, ale na 3 roku seminarium to się zmieniło. Pamiętam, że prowadziłem w przedszkolu rekolekcje wielkopostne w Pelplinie i dzieci tam na koniec zaśpiewały znaną piosenkę „...Tato, wołam Ciebie Tato!” Wtedy oświeciła mnie myśl, że rezygnując z tego namacalnego ojcostwa, stajesz się ojcem dla większej grupy ludzi. Podobnie na pieszych pielgrzymkach, które jako przewodnik organizowałem nawet dla 400 osób.Młodzież jakby w sposób naturalny zwracała się do mnie krótko – „tato” i tak przyl gnęło. Dostawałem koszulki „Najlepszy tata na świecie” – wciąż je noszę na pamiątkę, a robi się śmiesznie, gdy po dzwonku otwieram drzwi plebanii z takim napisem na klacie – konsternacja gości – pytanie czy ja to na pewno ksiądz..., wiele zabawnych sytuacji z tego „ojcowania” wynikało. Ale tak, czuję się ojcem większej grupy...
Jeszcze słowo o festynie 11 maja.
— To będzie największe wyzwanie w mojej pięcioletniej bytności w naszej parafii. Chcemy równo zadbać o parafian i gości nie tylko w sposób duchowy, ale też fizyczny. Wielu kapitalnie przyjęło pomysł zrobienia majówki łączącej przyjęcie sakramentów przez dzieci i młodych parafian oraz biesiady z zabawami ludowymi wokół kościoła – dla wszystkich. Rano 38 dzieci przyjmie Pierwszą Komunię, w południe zaprzyjaźniony bp. Arkadiusz Okroj, (który, gdy umawialiśmy się, był jeszcze bp. pomocniczym w Pelplinie, w międzyczasie stanął na czele Diecezji Toruńskiej), ale jak obiecał - przyjedzie bierzmować, by potem w towarzystwie młodzieżowej youtuberki Lexy Chaplin i bierzmowanej młodzieży zjeść po uroczystości wspólny obiad na plebanii. W tym czasie wokół kościoła razem z zaangażowanymi parafianami przygotowaliśmy wiele atrakcji dla dzieci, zabawy ludowe i dmuchane tory przeszkód, strzelnicę sportową, ze sceny na skwerku popłynie żywa muzyka The Bends, Magdy Steczkowskiej i DJ Gumisia, przed sceną plac do tańca, dalej ławy, stoły grille, napoje, cudowne panie przyniosą wypieki, będą punkty animacji zabaw dziecięcych, motocykliści z Watahy, strażacy z OSP Ratownik i OSP Przechowo raz że zabezpieczą medycznie, zadbają o prąd i nasze bezpieczeństwo, to udostępnią dzieciom wozy bojowe... W międzyczasie poprowadzimy kilkanaście licytacji otrzymanych od parafian na ten cel fantów. Dochód z nich zasili potrzeby podobnych działań naszej rodziny parafialnej. A na koniec można będzie potańczyć do muzyki na wyciszenie dnia... - jeśli ktoś będzie miał jeszcze siły. Ach i z dumą podkreślę, bo niby to prozaiczne, ale w świetle naszych wspólnych działań ważne – otworzymy nasze nowe toalety! Ciepłe, higieniczne i dostępne! Zapraszamy tego dnia pod farę wszystkich, którzy chcą się z nami cieszyć spotkaniem, biesiadą, obecnością!
Na koniec zapytam Marcinie - O czym marzysz?
— O utrzymaniu pokoju na świecie, aby obecne zawirowania geopolityki okazały się w dłuższej perspektywie historycznej zawirowaniami tylko, a nie zalążkiem nowej tragedii. A tak zwyczajnie? Marzę, żeby tu już pozostać do śmierci. Czuję się wśród moich parafian i w tym pięknym miejscu jak w domu, jak wśród swoich... No i bardzo marzę o tym, aby ta parafia, ten teren, obiekty były takim prawdziwym, drugim domem naszych wiernych, o czym wciąż, nawet w tej rozmowie, tak wielokrotnie powtarzałem.
W związku z jutrzejszym Dniem Kapłańskim życzę Tobie jednego... Nie zmieniaj się! Dziękuję za rozmowę
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz