Zamknij

Czy można ogrodzić miasto, aby nie wchodziły do niego dzikie zwierzęta?

22:17, 05.09.2018 Tomasz Karpiński Aktualizacja: 09:27, 06.09.2018
Skomentuj Dzikie zwierzęta nauczyły się, że w mieście łatwo znajdą pokarm. Fot. photogenica Dzikie zwierzęta nauczyły się, że w mieście łatwo znajdą pokarm. Fot. photogenica

Co stało się martwym sarnom, leżącym przy drodze? Dlaczego łabędź siedzi na polu? Po co dzikie zwierzęta przychodzą do miasta? Czy można miasto ogrodzić, aby dzikie zwierzęta do niego nie wchodziły? Takimi i wieloma innymi, absurdalnymi pytaniami jesteśmy – wolontariusze Schroniska dla Zwierząt w Świeciu – zasypywani codziennie. A pytają dorośli ludzie, nie przedszkolaki.

Od pewnego czasu to nie ze zwierzętami bezdomnymi mamy największy kłopot. Prym wiedzie teraz absurd w astronomicznym rozmiarze, którym jesteśmy codziennie zalewani. „Kwiatki”, o których mowa w tytule, to telefony z niebywałymi wręcz sprawami i pytaniami. Nie dziwilibyśmy się, gdyby zadawały je dzieci. One mają prawo pytać o takie rzeczy, bo poznają świat. Ich pytania są też pozbawione całego anturażu absurdu, ignorancji, złej woli, nieuctwa i powierzchowności. Jednym słowem pytania dzieci nie są banalne.

Zacytuję tylko niektóre, bo nie sposób zliczyć i wypisać wszystkich. Te, które najczęściej się powtarzają to, na przykład – jak pozbyć się kota, który przyszedł na moją posesję? Koty wolno żyjące są częścią miejskiego ekosystemu. Nie wyłapuje się ich, bo w niewoli umierają. O tym mówi status prawny kota wolno żyjącego. Na swoim terenie wyłapują gryzonie, a ich obecność sprawia, że ich nie ma. Szczurów ci u nas w mieście dostatek. Sami je karmimy jedzonkiem wyrzucanym na śmietniki.

Łabędzi kwiatek
Kolejne pytanie – dlaczego łabędź siedzi na polu? Na pewno jest chory. Nie. Nie jest. Łabędzie „pasą” się na polach, zjadając rośliny. Tak, rośliny. Łabędzie nie jedzą chleba i drożdżówek, tak chętnie wyrzucanych do Małego i Dużego Blankusza czy do Wdy. Po takim jedzeniu umierają. Co jedzą? To, co ptactwo – ziarno i różnego rodzaju roślinność.

Sarni kwiatek
I następny kwiatek z ostatniego tygodnia – co stało się martwym sarnom leżącym przy drodze? Rozjechały je samochody. Miały zmiażdżone kończyny i połamane kręgosłupy. W tej postaci traktowane są jako odpad (!). Trafiły do specjalnego kontenera na takie odpady, a potem specjalną ciężarówką, pojechały do spalarni zwierząt, gdzie zostały zutylizoiwane. Jak śmieci. Po co sarny w ogóle przychodzą do miasta? Jak wszystkie inne zwierzęta, które można spotkać w mieście - czy to w dzień czy w nocy – przychodzą w jednym celu – JEDZENIE! Wszędzie leżą tony jedzenia, o które nie trzeba walczyć, którego nie trzeba szukać, wykopywać, zakopywać, łowić. Wyrzucamy zastraszającą ilość jedzenia.

Kwitnące śmietniki
Obserwując miasto przez kamery monitoringu miejskiego widzę co służbę zwierzęta zajadające się ludzkimi pysznościami. I one doskonale wiedzą, gdzie je można znaleźć.
Wróble, kawki, gawrony upodobały sobie śmietniki, w których – jak przy ul. Wyszyńskiego 15 – można znaleźć kiełbasę. A taka kiełbasa to bomba kaloryczna. Kto by nie zjadł?! Ptaki koczują też przy marketach – Kaufland, Tesco, bo tam, na parkingach, co rusz jakaś bułka, czipsy, komuś spadnie lód. Wystarczy troszkę poczekać. A ptaki są cierpliwe.
Lisy i kuny, które widzę często przy dworcu PKS,na Dużym i Małym Rynku, także lustrują śmietniki. Tak samo dziki.

Mistrzostwo w żebractwie osiągnęła rodzina łabędzi z Małego Blankusza. Trochę postraszą skrzydłami, poszczypią w łydki, to ludzie coś dadzą. I dają! Chlebuś, drożdżóweczki, kanapeczki z kiełbaską. Na tym wikcie daleko nie zajadą. O tym zdążyliśmy się przekonać.

Śmierci nie ma
Gdy umierał łabędź, telefon robił się czerwony. Oczekiwania – natychmiastowy transport do lecznicy i ratowanie – najlepiej metodami z amerykańskich filmów – zwierząt. Realia są inne. Działamy w spartańskich warunkach. Nie ma lecznic dla dzikich zwierząt. Weterynarze leczą zwierzęta domowe lub/i gospodarskie. Takie zwierzęta czeka po prostu śmierć.

Gdy umiera zwierzę, wtedy pojawia się jeden z moich ulubionych tekstów (!) – to ma stąd zniknąć, bo dzieci na to patrzą! Dzieci nie mogą patrzeć na martwe ciała. Z dziećmi nie rozmawia się o śmierci. Z życia dzieci usunięty jest cały aspekt tanatologiczny. Nie ma rytuałów – jak dawniej – związanych z pożegnaniem i żałobą. I kiedy umiera ktoś z rodziny, ktoś bliski, jest dramat, bo dzieci, a potem dorośli już ludzie, nie umieją radzić sobie z przeżywanymi emocjami, uczuciami, żałobą. Upośledzamy dzieci na własne życzenie. Z dziećmi można rozmawiać o śmierci od około piątego roku życia.

Wypieramy zwierzęcość
Następne pytanie, które mrozi nam krew w żyłach dotyczy tego, czy można ogrodzić miasto, aby nie wchodziły do niego dzikie zwierzęta? Oczywiście, że można! Można wybudować mury obronne, a potem przykryć je dachem, aby żadne stworzenia nie latały. Możemy zamknąć się w wieży. Możemy być jałowi, odizolowani, okopani i zakopani. O zwierzętach czytać w bajkach Ezopa i Krasickiego. Nie wymażemy z siebie jednak – o czym pisał Roman Ingarden – naszej zwierzęcości.

Patrząc na wiele miast, w tym nasze Świecie, widzę ten „betonowo-kostkowy” trend. Wszystko ma być wybetonowane lub wyłożone kostką. Rośliny mają rosnąć pod linijkę. I najlepiej w donicach, bo łatwo je schować. Widać to doskonale na Dużym Rynku. Skwery, parki - bezlistne! Nic nie może spaść. A jeśli spadnie, musi zniknąć.

PUSTYNNIEJEMY!
Nie tylko architektonicznie. Także mentalnie, etycznie i moralnie. Moje miasto jest betonowo – kostkowym pseudoogrodem.
Marzy mi się miasto – ogród, o którym pisze Mateusz Salwa w książce „Estetyka ogrodu. Między sztuką a ekologią.” – „Ogród jawi się jako miejsce, gdzie człowiek doświadcza świata jako oikos, domu, zajmowanego wespół z innymi mieszkańcami, ludźmi i innymi-niż-ludzie (zwierzęta, rośliny – przyp. T.K.), domu, o który winien się troszczyć. Ogrodnictwo w takim rozumieniu okazuje się sposobem bycia-w-świecie. Ogrody pozwalają uświadomić sobie, na czym polega zamieszkiwanie świata i to, jak dalece istota zamieszkiwania ulega zapomnieniu, co z kolei przyczyniło się do kryzysu, w jakim człowiek pogrążył samego siebie oraz środowisko naturalne.”.

Pisząc ten tekst, dostałem kolejny telefon, z kolejnym kwiatkiem.
Roksana jest teraz na urlopie z rodziną i psami. Dziś odebrała już 15 telefonów. A wśród nich kwiatki…

I tak dalej…

(Tomasz Karpiński)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

Rita GoodmanRita Goodman

3 1

Brzydota śmierci, św. Franciszek i psie kupy na chodniku.

Starczyło by na 3 felietony.

Podobno asfaltują Puszczę Białowieską! Oto praprzyczyna i koniec związku człowieka z przyrodą. Jak mawiał Szyszko - ?czyńcie Ziemię poddaną? - znaczy zmiewalajcie, gwałćcie, wyrzynajcie. Beton rodzi się w głowie. Będzie w sam raz jak zastąpi nas AI. 23:47, 05.09.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%